Asystent dyrektora 2
Całą drogę do domu z rozmowy kwalifikacyjnej spędziłem zamyślony, tak że niemal przegapiłem swój przystanek. W mojej głowie kłębiły się przeróżne myśli i nie wiedziałem już sam, jak się właściwie czuję. Szczegóły całego wydarzenia zacierały mi się w pamięci, przebijały się jedynie sprzeczne emocje: strach, ekscytacja, zdenerwowanie, podniecenie, wstyd... i wreszcie całkowity spokój.
- No i jak poszło? - zapytał mnie Cichy, kiedy wszedłem już do mieszkania i zacząłem ściągać buty.
- Noo... dobrze - wydukałem.
- Co to znaczy "dobrze"? - dopytywał się Cichy - Myślisz, że coś z tego będzie?
- No... dostałem pracę.
Cichy rozpromienił się i krzyknął podekscytowany:
- Stary! To zajebiście! Co się nie chwalisz? Kurde, to gratulacja! Twoja pierwsza robota, ziom!
Jego szczera radość podniosła mnie na duchu. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi i poczułem miłe uczucie w żołądku. Rzeczywiście, udało mi się. Dostałem pracę. Na końcu mojego ciemnego tunelu wreszcie pojawiło się jakieś realne światełko.
- No, w końcu coś mi się udało w życiu - powiedziałem trochę śmielej.
- Stary, co ty taki skromny? Nie cieszysz się, kurwa?
- No cieszę się, no.
- No kurde, zajebista wiadomość. Serio gratulacja! - Cichy podszedł do mnie, klepnął mnie po plecach i objął ramieniem po kumpelsku - Pijemy dzisiaj, musimy to uczcić! Nasz Arcio dostał pierwszą pracę!
Zrobiło mi się od razu lżej na sercu i dzięki Cichemu odzyskałem dobry humor. Ogarnąłem się szybko i dołączyłem do kumpla w kuchni. Już zdążył wyciągnąć dwa zimne piwka z lodówki i otworzyć je zębami, jak to miał w zwyczaju. Wypluł kapsle prosto do kosza, celnie jak zawsze i podał mi jedną butelkę.
- No to twoje zdrowie, Arcio! Za twoją pierwszą robotę! - wzniósł toast, podnosząc swoje piwo wysoko w górę, a potem w moją stronę. Stuknęliśmy się butelkami z brzdęknięciem i pociągnęliśmy parę solidnych łyków.
- Achhh, to jest to. No dobra, to opowiadaj jak było - powiedział Cichy i usiadł wygodnie na kuchennym blacie.
Ja przycupnąłem na krześle przy niewielkim stoliku w ciasnej kuchni i łyknąłem jeszcze piwa, zanim coś odpowiedziałem.
- Nooo, spoko ogólnie.
- No kurwa, gadaj po kolei jak było - rzucił na wpół rozbawiony, na wpół zniecierpliwiony Cichy.
- Takie spoko biuro, nieduże w sumie, ale takie wiesz... spoko urządzone, stylowo i w ogóle.
- A jak ten dyrektor? On z tobą prowadził rozmowę czy jakiś rekruter czy coś?
- No ten dyrektor. Gadaliśmy w jego gabinecie.
- No i jak, spoko koleś? - dopytywał Cichy.
Zamyśliłem się na chwilę.
- Nooo, bardzo spoko nawet.
Poczułem, że zaczynam się robić lekko czerwony na twarzy. Pociągnąłem szybko z butelki, żeby ukryć zawstydzenie.
- I o czym gadaliście? Nawkręcałeś mu jakieś bajery? - spytał Cichy z uśmiechem na twarzy.
- Nie, powiedziałem mu szczerze, jaka jest moja sytuacja.
Cichy odstawił butelkę od ust i podniósł brwi, zaskoczony.
- Był bardzo... wyrozumiały - kontynuowałem, czując wypieki na policzkach - Nie wyśmiał mnie, ani nic. Powiedział, że nie przeszkadza mu mój brak doświadczenia i że będę mógł się wszystkiego nauczyć w pracy.
- O wow, to nieźle - skomentował Cichy, wyraźnie zdziwiony - Ale to spoko z jego strony, brzmi jak bardzo rozsądny koleś.
- No, chyba tak.
- Nie no, to serio bardzo spoko z jego strony - dodał Cichy z powagą - I co, mówił ci na czym będzie polegać ta praca?
- Nooo, ogólnie mam być jego... osobistym asystentem. Takim od wszystkiego, chyba. Pomagać mu w jego obowiązkach i tak dalej.
Teraz byłem już pewien, że spaliłem buraka. Przyłożyłem butelkę do ust i wypiłem naraz praktycznie połowę zawartości.
- Ciekawe - Cichy zamyślił się i pokiwał w milczeniu głową.
Posiedzieliśmy jeszcze trochę w kuchni, dopiliśmy piwka i zeszliśmy z rozmową na inne tematy.
Pod koniec dnia zaczęły do mnie wracać myśli o dyrektorze i naszym spotkaniu. Leżałem po ciemku na materacu w sypialni Cichego i nie mogłem zasnąć. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać w pierwszym dniu pracy, ani jak mam się zachować po przyjściu do biura. Czy mam udawać, że nic dziwnego nie miało miejsca na naszej rozmowie rekrutacyjnej? Jak będzie zachowywać się mój nowy szef? Czy powinienem mu jakoś... podziękować? Przewracałem się z boku na bok i próbowałem odgonić te myśli. Nie mogłem sobie pozwolić na niewyspanie się i pojawienie się pierwszego dnia w pracy półprzytomnym. Chciałem zrobić jutro jak najlepsze wrażenie - pokazać dyrektorowi, że danie mi szansy było dobrą decyzją i nie będzie jej żałować. Ale im bardziej próbowałem zasnąć, tym bardziej przypominałem sobie dotyk męskich, szorstkich dłoni dyrektora na mojej skórze. Mój kutas był wyraźnie rozbudzony w majtkach pod kołdrą. Westchnąłem głęboko z rezygnacją...
* * *
Było już dziesięć po ósmej, kiedy wpadłem cały zdyszany do windy w biurowcu. Koszula kleiła mi się do pleców od potu. Wcisnąłem kilkukrotnie guzik z numerem cztery, wściekły na siebie i moje szczęście.
- Kurwa, dlaczego ja mam zawsze takiego jebanego farta - zakląłem pod nosem.
Oczywiście, coś musiało pójść nie tak już pierwszego dnia. Tramwaj, którym jechałem do pracy, musiał się akurat dzisiaj zepsuć w połowie drogi. Kiedy było jasne, że nie pojedziemy dalej, wyskoczyłem na zewnątrz i puściłem się biegiem ulicami zatłoczonego miasta. Miałem do pracy spory kawał od mieszkania Cichego, więc niestety spóźnienie było nieuniknione. Przeklinając swojego pecha, powtarzałem w myślach, że jeśli tylko uda mi się jakimś cudem nie stracić tej roboty, muszę koniecznie poszukać mieszkania tuż obok biura. Wolałem nie myśleć o szczegółach tego planu, takich jak koszty wynajmu w centrum miasta.
Spocony i zasapany, pchnąłem drzwi wejściowe do biura i modliłem się w duchu, żeby dyrektora jeszcze nie było w pracy.
- Dzień dobry - przywitał mnie chłodno w korytarzu.
Oczywiście, że był już w pracy. Takie moje pierdolone szczęście.
- Dzień dobry - odpowiedziałem, z trudem łapiąc oddech - Przepraszam bardzo za spóźnienie.
- Powiedziałem ci, żebyś był w biurze punkt ósma, nie dziesięć po.
Serce podjechało mi do gardła. Spojrzałem dyrektorowi w oczy. Na jego twarzy nie było cienia uśmiechu. Natychmiast spuściłem wzrok, zawstydzony.
- Ja wiem, bardzo Pana przepraszam - wydukałem w odpowiedzi - To przez tramwaj, zepsuł się i musiałem-
- Mówiłem ci, że jestem wymagającym szefem, zgadza się?
- Ja... Tak, przepraszam, ale ja naprawdę-
- Jeśli mówię, że masz być w biurze o ósmej, to masz być w biurze punktualnie o ósmej i ani minuty później, rozumiemy się?
Czułem gniew w jego głosie i byłem przekonany, że to już koniec mojej kariery w tej firmie. Zjebałem swoją szansę, zanim zdążyłem popracować choćby kwadrans.
- To naprawdę nie z mojej winy, bardzo przepraszam.
- Pytam czy zrozumiałeś - powtórzył zniecierpliwionym tonem.
Moja twarz była czerwona ze wstydu i upokorzenia. Czułem się jak dzieciak w szkole na dywaniku.
- Tak, Panie dyrektorze.
- O której masz być jutro w pracy?
Podniosłem nieśmiało wzrok. Czy to znaczy, że... miałem jeszcze szansę?
- Punktualnie o ósmej i ani minuty później - odpowiedziałem gorliwie.
- Zgadza się.
Staliśmy przez chwilę w niezręcznym milczeniu. Dyrektor obserwował mnie uważnie. Minęło kilka boleśnie długich sekund, zanim odezwał się ponownie.
- Jesteś cały spocony. Idź do łazienki się ogarnąć, a potem zaczniemy.
Jego głos był już łagodniejszy. Z ulgą przyjąłem polecenie i ruszyłem szybkim krokiem w stronę łazienki.
- Głowa do góry - zatrzymał mnie w połowie drogi - To nie jedyny błąd jaki popełnisz. Najważniejsze, żebyś się uczył i nie popełnił dwa razy tego samego błędu, jasne?
Spojrzałem na dyrektora i zobaczyłem lekki uśmiech na jego twarzy.
- Tak jest, Panie dyrektorze - odpowiedziałem szybko - To się więcej nie powtórzy, obiecuję.
- Mam nadzieję. Leć do łazienki, czekam na ciebie w gabinecie.
* * *
Reszta dnia minęło bardzo szybko. Pan Jabłoński - tak miał na nazwisko mój nowy pracodawca - oprowadził mnie po całym biurze i wytłumaczył dokładnie, co się gdzie znajduje. Siedziba firmy składała się z recepcji, kilku gabinetów, dwóch salek konferencyjnych, pokoju socjalnego z kuchnią, łazienki i pomieszczenia administracyjnego, w którym znajdował się sprzęt ksero i masa kartonów z najróżniejszymi rzeczami.
Dyrektor przedstawił mnie też pozostałym pracownikom, którzy akurat byli w biurze. Firma nie była duża, w gruncie rzecz składała się raptem z kilkunastu architektów i projektantów. Tylko garstka pracowników miała swoje gabinety w siedzibie firmy - część pracowała zdalnie i przyjeżdżała do biura jedynie na spotkania z klientami, albo ważniejsze zebrania całej załogi.
- Do twoich podstawowych obowiązków będzie należało prowadzenie recepcji - tłumaczył mi Pan Jabłoński - Będziesz odpowiedzialny za przyjmowanie klientów, umawianie spotkań, pilnowanie mojego kalendarza, tego typu rzeczy.
- Rozumiem - pokiwałem głową.
- Ale to nie jest posada zwykłego recepcjonisty. Twoim głównym i najważniejszym zadaniem jest pomaganie mi, z czymkolwiek czego będę potrzebować. Jak masz wolną chwilę i ktoś inny w biurze potrzebuje pomocy, jesteś do ich dyspozycji. Jak jesteś akurat zajęty, poradzą sobie bez ciebie. Ale dla mnie jesteś dostępny przez cały dzień. Rozumiesz? Potrzebuję czegoś - rzucasz wszystko i bierzesz się za to, co ci zlecę.
Słuchałem uważnie wszystkich instrukcji dyrektora. Chciałem za wszelką cenę pokazać mu, że może na mnie polegać. Byłem zdeterminowany nadrobić moją poranną wpadkę. Nie było łatwo za nim nadążyć, kiedy tłumaczył mi tysiąc rzeczy na minutę, szczególnie dla takiego kompletnego żółtodzioba jak ja, który nie miał bladego pojęcia o branży budowlanej. Ale starałem się jak tylko mogłem. Dyrektor opowiadał dużo o firmie i wyjaśniał, jak wyglądają ich wewnętrzne procesy. Pokazywał mi przykładowe projekty, nad którymi obecnie pracują i jak przebiegają poszczególne etapy realizacji zamówień. Był cierpliwy, wiedział kiedy zatrzymać się i upewnić, że wszystko rozumiem, ale nie dawał mi też taryfy ulgowej i zarzucał mnie przez cały dzień nowymi informacji.
- Za kwadrans mam spotkanie z klientem - powiedział do mnie, kiedy w końcu zrobiliśmy przerwę w pokoju socjalnym.
- Poproszę Pawła, żeby przez następną godzinę pomógł ci ustawić wszystko na komputerze i pokazał na jakich narzędziach pracujemy - dodał po chwili.
- Tak jest - odpowiedziałem.
Parę minut później siedziałem już za biurkiem w recepcji, a obok mnie siedział Paweł. Był chyba najmłodszym z projektantów w firmie, na moje oko nie miał jeszcze trzydziestki. Wyglądał jak model z katalogu barberskiego, ze starannie przystrzyżonymi włosami i zadbanym zarostem. W jego prawym uchu wisiał srebrny kolczyk w kształcie pierścienia.
Paweł miał łagodny i przyjazny sposób bycia. Dużo łatwiej było mi się przy nim wyluzować, chociaż nadal czułem się lekko onieśmielony. Wszyscy w biurze sprawiali wrażenie ogarniętych ludzi sukcesu i nie mogłem się pozbyć wrażenia, że odstaję od pozostałych pracowników - jakbym był szczeniakiem próbującym udawać dorosłego.
- Nie przejmuj się - powiedział w pewnym momencie Paweł, kiedy skończył tłumaczyć mi, z jakich programów będę korzystać - Widać, że jesteś kumatym gościem. Jestem pewien, że Jabłoński będzie z ciebie zadowolony.
Zarumieniłem się lekko na ten komplement. Zdałem sobie sprawę, że chyba było po mnie widać moje zwątpienie, czy nadaję się do tej pracy.
- Dzięki - wybąkałem w odpowiedzi - Staram się, ale trochę ciężko to wszystko ogarnąć. Dużo nowych informacji jak na jeden dzień.
- Obawiam się, że łatwiej nie będzie - zaśmiał się Paweł - Dam ci dobrą radę: postaraj się wykorzystać tę szansę. Jabłoński potrafi nieźle wymęczyć, ale uwierz mi, że jeśli chcesz wyjść na ludzi, lepiej nie mogłeś trafić. Słuchaj uważnie jego poleceń i rób dokładnie to, co ci mówi. Szybko się przekonasz, że to świetny szef. Dba o pracowników jak mało kto, chociaż okazuje to na swój sposób, który nie wszyscy doceniają. Jabłoński się nie bawi w jakiś bzdurny coaching. Jeśli jest na ciebie wściekły, to znaczy że faktycznie coś spierdoliłeś. Jeśli jest z ciebie zadowolony, to znaczy że faktycznie odwaliłeś kawał dobrej roboty. Czasem może ci się wydawać, że nieważne jak dobrze się spisujesz, będzie od ciebie wymagał więcej i więcej. Ale to dlatego, że jak już poświęca swój czas na mentorowanie kogoś, to rzeczywiście angażuje się na sto procent. Przy Jabłońskim jednego możesz być pewien: jeśli będziesz go słuchać, daleko zajdziesz, młody.
Pokiwałem tylko głową, trawiąc w myślach te informacje.
- Nasza firma może ci się wydawać nieduża, ale Jabłoński to człowiek, który nie ma sobie równych w tej branży. Sam już pewnie widziałeś, z jakiego kalibru klientami pracujemy. To wszystko tak naprawdę jego zasługa. Zbudował tę firmę od zera. Gdyby chciał, Jabłoński mógłby zarządzać wielkim zespołem w potężnym korpo. Wielu doświadczonych i uznanych architektów dobijałoby się drzwiami i oknami, żeby tylko móc z nim pracować. Ale to nie jego styl. Dla niego liczy się lojalność i oddanie. Dlatego zatrudnia jedynie mały, zaufany zespół.
Słuchałem Pawła z żywym zainteresowaniem. Nie znałem tego świata i chłonąłem każde słowo jak gąbka.
- Nie chcę brzmieć dramatycznie, ale serio możesz czuć się wyróżniony, że wybrał cię na swojego asystenta - Paweł uśmiechnął się do mnie - Nie spierdol tego, młody.
- Postaram się - odpowiedziałem speszony.
Paweł poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu, jakby dla dodania otuchy.
- Dasz radę, młody. Pamiętaj tylko o tym, co ci powiedziałem.
- Tak jest - przytaknąłem.
Projektant spojrzał na zegarek.
- No, zbliża się szesnasta. Lecę zamknąć swoje sprawy i będę się zbierać. Jabłoński powinien zaraz kończyć spotkanie z klientem. Poczekaj na niego i sprawdź, czy cię już dzisiaj do niczego nie potrzebuje - poinstruował mnie Paweł - Widzimy się jutro.
- Tak jest.
Spojrzałem w stronę przeszklonej salki konferencyjnej. Rzeczywiście, spotkanie najwyraźniej dobiegało końca. Pan Jabłoński odprowadzał już klienta do drzwi. Wydawali się zadowoleni, ale zmęczeni, jakby domknęli długie i burzliwe negocjacje. Dyrektor wyciągnął dłoń na pożegnanie i uścisnął rękę drugiego mężczyzny. Chwilę później klient był już za drzwiami biura, a mój szef odetchnął z wysiłkiem i udał się bez słowa do swojego gabinetu. Odczekałem chwilę, niepewny co powinienem zrobić, ale w końcu ruszyłem za nim.
* * *
- Jak się udało Pana spotkanie? - zapytałem nieśmiało, zaglądając do gabinetu.
Dyrektor odwiązał krawat spod szyi i rzucił go niedbale na biurko.
- Wejdź i zamknij drzwi - usłyszałem w odpowiedzi.
Przełknąłem ślinę i wykonałem polecenie. Po raz pierwszy od czasu rozmowy kwalifikacyjnej, znalazłem się sam na sam z dyrektorem w jego gabinecie.
- To był prezes międzynarodowej sieci hoteli, która chce otworzyć kilka nowych hoteli nad Bałtykiem. Zajebiście duży kontrakt, jeden z największych jakie mieliśmy - odezwał się dyrektor, rozpinając dwa guziki koszuli pod szyją.
Usiadł ciężko w fotelu i kontynuował:
- Mają mega wygórowane oczekiwania. To będzie bardzo wymagający projekt, będę musiał się całkowicie w niego zaangażować. Nie możemy sobie pozwolić na błędy.
Pokiwałem skwapliwie głową.
- Ale to chyba dobra wiadomość, prawda? - zapytałem, mając nadzieję, że dobrze zrozumiałem - To znaczy, to chyba dobrze, że firma zyskała taki duży kontrakt?
Dyrektor spojrzał na mnie i nie odpowiedział od razu. Odniosłem wrażenie, że ledwie usłyszał moje pytanie. Myślami zdawał się być gdzie indziej.
- Nalej mi dużą whisky - odezwał się po chwili.
- Tak jest - odpowiedziałem i szybko podszedłem do barku.
Stało tam kilka butelek ekskluzywnych marek, które kojarzyłem tylko z lepszych sklepów. Nie miałem pojęcia, którą powinienem nalać i czy Pan dyrektor ma jakieś preferencje, ale intuicja podpowiadała mi, że lepiej nie zadawać mu teraz zbędnych pytań. Wybrałem pierwszą z brzegu, w smukłej wysokiej butelce i wlałem alkohol do ciężkiej eleganckiej szklanki. Chciałem postawić ją na stoliku przed dyrektorem, ale kiedy się odwróciłem, wyciągnął po nią rękę w powietrzu. Kiedy podawałem mu drinka, jego palce musnęły moje. Poczułem lekkie ciarki.
- Usiądź - nakazał, po czym pociągnął solidny łyk whisky.
Zająłem miejsce w fotelu naprzeciwko dyrektora i czekałem w napięciu na dalsze słowa.
- Wiesz, dlaczego cię zatrudniłem?
Jego głos był spokojny, niski. Poza zmęczeniem, ciężko było w nim wyczytać jakiekolwiek emocje. Nie wiedziałem, jak mam odpowiedzieć. Jednak coś w jego spojrzeniu podpowiedziało mi, że wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Pozwoliłem mu kontynuować.
- Widzę w tobie potencjał. Wydajesz się chłopakiem, który wie, gdzie jego miejsce i jak ma się zachować.
Nie byłem pewien, jak rozumieć ten komplement, ale mimo wszystko poczułem miłe ukłucie w żołądku.
- Wydajesz się chłopakiem, który jest gotów ciężko pracować, żeby udowodnić swoją wartość. Mam rację?
Zaskoczyło mnie to pytanie.
- Tak jest - odpowiedziałem z zapałem.
- Chcesz mi pokazać, że można na tobie polegać? Że będziesz pilnym uczniem i asystentem?
- Tak jest, Panie dyrektorze!
- Stań przede mną.
Serce zabiło mi szybciej. Pan Jabłoński świdrował mnie uważnym spojrzeniem, a na jego twarzy malował się ledwie dostrzegalny, pewny siebie uśmiech.
Podniosłem się z fotela i posłusznie stanąłem tuż przed dyrektorem.
- Na kolana - padło polecenie.
Poczułem narastające skrępowanie, ale z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, moje kolana automatycznie ugięły się pode mną i chwilę później klęczałem na podłodze przed moim szefem.
- Jesteś gotów mi pokazać, że jesteś posłusznym asystentem? - zapytał ochrypłym głosem.
- Tak, Panie dyrektorze - odpowiedziałem cicho.
- Przysuń się bliżej.
Czując rosnące zawstydzenie, podsunąłem się w jego stronę, tak że moje kolana dotykały teraz czubków jego skórzanych butów.
- Pochyl się niżej.
Spuściłem wzrok i pochyliłem się do przodu. Moja głowa znajdowała się teraz nad jego udami.
- Rozepnij mi pasek.
Drżącymi ze strachu i podniecenia rękoma, sięgnąłem do pasa dyrektora i ostrożnie rozpiąłem klamrę. Starałem się nie opierać łokciami o jego uda, bojąc się zainicjować kontakt fizyczny.
- Zdejmij mi spodnie.
Moje serce biło teraz jak pojebane. Przeczuwałem już dokąd zmierza ta sytuacja i zgodnie z wszelką logiką, powinienem był zaprotestować, powiedzieć coś, uciec... cokolwiek. Ale moje ręce działały instynktownie, jakby wbrew mojej woli. A może właśnie zgodnie z moją wolą, jakkolwiek próbowałem temu zaprzeczyć we własnej głowie? Z pomocą dyrektora, opuściłem jego spodnie do kolan i moim oczom ukazały się czarne bokserki z dużym wybrzuszeniem.
- Nachyl się, blisko.
Moja twarz znalazła się dosłownie centymetry od jego krocza, tak że czubkiem nosa niemal dotykałem materiał jego bokserek.
- Powąchaj go - rozkazał dyrektor.
Wciągnąłem głęboko powietrze. Woń była ciężka, obezwładniająca. Poczułem skurcz podniecenia na podbrzuszu.
- Jeszcze raz. Chcę, żebyś dobrze poznał ten zapach.
Posłusznie wdychałem samczy aromat i pozwalałem mu wypełnić moje płuca. Czułem jak zajmuje całe moje ciało, jak przejmuje nade mną kontrolę.
- Wyciągnij go - nakazał po chwili.
Odruchowo wyciągnąłem dłoń w stronę krocza dyrektora, ale złapał mnie mocno za nadgarstek w połowie drogi.
- Zębami - rozkazał.
Momentalnie poczułem ukłucie w żołądku i zestresowałem się, że znów popełniłem błąd. Z wypiekami na twarzy, postanowiłem natychmiast go naprawić. Wyciągnąłem lekko szyję i chwyciłem zębami gumkę od bokserek dyrektora. Ostrożnie, bardzo ostrożnie - jakbym rozbrajał bombę - opuściłem je w dół i uwolniłem spoconego kutasa mojego szefa. Ostry, męski zapach chuja wypełnił cały gabinet.
- Spójrz mi w oczy.
Podniosłem głowę i spojrzałem do góry. Z tej perspektywy dyrektor wyglądał władczo i jeszcze bardziej imponująco niż normalnie. Poczułem się nagle śmiesznie mały i bezbronny, całkowicie zdany na jego łaskę. Jego dominujące spojrzenie mnie onieśmielało, ale dzielnie wytrzymałem i patrzyłem w jego ciemne ślepia.
- Weź go do buzi - padł kolejny rozkaz.
Nie przerywając kontaktu wzrokowego, otworzyłem posłusznie usta i objąłem nimi główkę jego twardego, nabrzmiałego penisa. Moje ciało przeszedł dreszcz podniecenia, kiedy poczułem na języku jego smak. Nie potrafię opisać tego doznania, ale wiedziałem momentalnie, że chcę mieć go całego w ustach.
- Ssij go powoli.
Zgodnie z rozkazem, zacząłem ssać kutasa dyrektora, poruszając delikatnie głową w przód i w tył. Rozkoszowałem się zupełnie nowymi sensacjami w moich ustach: słonawym smakiem precumu, ciepłem bijącym od jego krocza, rytmicznym pulsowaniem jego pały.
- O taaak - dyrektor stęknął z zadowoleniem - Bierz go całego do mordy.
Z każdym kolejnym ruchem, łykałem chuja mojego szefa coraz głębiej, starając się przyjąć go jak najwięcej. Byłem jednak zbyt niedoświadczony, a kutas zbyt duży, żebym brał go swobodnie do gardła. Po chwili zacząłem się krztusić i dławić, ale nie poddawałem się. Walczyłem z całych sił z odruchem wymiotnym. Chciałem, żeby dyrektor był ze mnie zadowolony. Chciałem dać z siebie wszystko - dla niego.
- O tak, właśnie tak - mruczał dyrektor - Ssij kutasa swojego szefa.
Jego penis pulsował jak pojebany. Czułem zbliżający się orgazm, ale nie zwalniałem tempa. Wprost przeciwnie, byłem zmotywowany, żeby dać mojemu szefowi jak najwięcej przyjemności i łykałem go dzielnie do samego końca, pomimo łez napływających mi do oczu i drapania w gardle.
- Otwórz mordę i wystaw język.
Dyrektor wyciągnął swojego kutasa z mojej buzi i masturbował się szybkimi ruchami, a ja posłusznie otworzyłem szeroko usta i czekałem na jego spust.
- Fuuuck - syknął nagle i wyprężył się w fotelu.
Jego chuj zesztywniał na maksa i po chwili wystrzelił gęstym, kleistym ładunkiem prosto na mój wystawiony język. Dyrektor stękał głośno i zalewał mi usta swoją spermą, a ja starałem się nie uronić ani kropli. Jego wytrysk był wyjątkowo obfity, wypompował mi do mordy całe swoje owłosione jajca.
- Połknij - rozkazał, kiedy skończył już dochodzić.
Zamknąłem usta i połknąłem cały jego ładunek. Czułem jak słonawy klej ścieka mi po gardle, do żołądka, by już na zawsze stać się częścią mnie. Miałem teraz w sobie cząstkę dyrektora. Byłem jego oddanym asystentem.
- Pokaż język. Połknąłeś wszystko?
Otworzyłem ponownie usta i posłusznie wystawiłem język. Dyrektor uśmiechnął się szeroko.
- Zuch chłopak - pochwalił mnie i opadł na fotel.
Poczułem rozpierające uczucie dumy. Pan dyrektor nazwał mnie zuchem. Był ze mnie zadowolony. Spisałem się.
- Kurwa, tego mi było trzeba na koniec ciężkiego dnia - wysapał po chwili i pociągnął kolejnego łyka whisky. Syknął jeszcze z zadowoleniem i zmrużył oczy, jakby miał zasnąć.
Cofnąłem się do tyłu, ale pozostałem na podłodze na kolanach. Nie byłem pewien, co mam dalej zrobić, więc czekałem posłusznie na rozkaz. Dyrektor przypomniał sobie o moim istnieniu dopiero po dłuższej chwili.
- Gratulacja, dobrnąłeś do końca swojego pierwszego dnia w pracy. Jak ci się podobało?
- Bardzo, Panie dyrektorze - odpowiedziałem trochę nieśmiało.
- Tak trzymać. No, to wszystko na dziś. Możesz się zbierać do domu.
- Tak jest. Dziękuję, Panie dyrektorze.
Podniosłem się z podłogi i ruszyłem w stronę drzwi.
- O której masz być jutro w biurze? - usłyszałem za sobą głos, kiedy kładłem już dłoń na klamce.
- Punktualnie o ósmej i ani minuty później - odpowiedziałem gorliwie.
Dyrektor uśmiechnął się krótko i dopił do końca swoją whisky.
- Ani minuty później - powtórzył pod nosem.
uh, mam nadzieje, że relacja tych dwojga jeszcze bardziej się zacieśni... aż strach się bać do czego może to wszystko doprowadzić... :D
OdpowiedzUsuń